Rozmowa z prof. Marcinem Pałysem, rektorem Uniwersytetu Warszawskiego, o najnowszej reformie nauki i szkolnictwa wyższego.
EDWIN BENDYK: – Rząd przyjął program reform systemu nauki i szkolnictwa wyższego, nazwany szumnie przez Jarosława Gowina Konstytucją dla Nauki. Czy uniwersytet jest zadowolony z propozycji?
MARCIN PAŁYS: – Projekt zawiera dwie kluczowe dla nas propozycje. Po pierwsze, ustawa definiuje zadania uczelni, sposób ich oceny i finansowania, określa też zasady współpracy pomiędzy uczelniami i ich otoczeniem, ale nie narzuca szkołom wyższym, jak mają być zorganizowane. Najważniejszym dokumentem określającym sposób działania i organizację uczelni, taką prawdziwą konstytucją, będzie statut przyjmowany przez samą uczelnię. Druga główna zmiana uzależnia uprawnienia uczelni, czyli możliwość prowadzenia określonych kierunków studiów, nadawania doktoratów i habilitacji, od oceny jakości działalności naukowej, a nie liczby pracowników z tytułami, a więc premiowane będzie podnoszenie poziomu naukowego. Obu tych rozwiązań domagaliśmy się od lat, bo zwiększają autonomię uczelni i pozwalają ograniczać dotychczasowe biurokratyczne przesterowanie systemu szkolnictwa wyższego.
Ustawa wprowadza nowe ciało do struktur zarządzania uczelniami publicznymi – radę uczelni. Połowa jej składu oraz przewodniczący będą pochodzić spoza uniwersytetu. Zdaniem krytyków to koń trojański, który otwiera drogę do zewnętrznej kontroli.
Ale to senat uczelni będzie wybierał wszystkich członków rady, także tych zewnętrznych, ma prawo również ich odwołać. Ryzyko, że ten organ stanie się koniem trojańskim, trzeba ograniczać poprzez mądre zapisy w statucie. Projekt ustawy już pozwala na zapisanie w nim dodatkowych wymagań wobec kandydatów do rady, a powinien jeszcze umożliwić narzucanie ograniczeń, by wyeliminować polityków oraz amatorów kierowania uczelnią zza pleców senatu i rektora.
Krytycy nowej ustawy, np. sygnatariusze tzw. listu 145, protestują również przeciwko osłabieniu autonomii wewnętrznych struktur uczelnianych, jak wydziały.
Uczelnie mają zdefiniowane cele: kształcić studentów, prowadzić badania, działać na rzecz otoczenia. Struktury wewnątrzuczelniane mają być narzędziami realizacji tych zadań. Inaczej będzie zorganizowana niewielka uczelnia regionalna, inaczej uczelnia artystyczna, a jeszcze inaczej Uniwersytet Warszawski czy Jagielloński. Ale to właśnie uczelnia zdecyduje samodzielnie o swojej strukturze. Planując organizację uczelni, powinniśmy pamiętać o nowym systemie oceny jej działalności. Obecnie oceniane są jednostki podstawowe, np. wspomniane wydziały, zgodnie z nową ustawą ocenie podlegać będzie cała uczelnia w ramach określonych dyscyplin. Jeśli więc archeologią zajmują się trzy jednostki podstawowe uczelni, to teraz nie będą już oceniane indywidualnie, tylko całościowo będzie oceniana archeologia uniwersytecka.
A co z pieniędzmi i prestiżem? Dotychczas ich dystrybucją zajmowały się właśnie jednostki podstawowe.
To prawda, i dlatego dotychczas jednostkom opłacało się koncentrować na własnym rozwoju, a nie na podejmowaniu współpracy z innymi jednostkami, co byłoby korzystniejsze dla całej uczelni. Nowa ustawa premiuje jakość uczelni jako organizmu, a nie federacji autonomicznych jednostek. Na Uniwersytecie Warszawskim będą duże jednostki organizacyjne, ale oprócz nich powstaną mniejsze, elastyczne struktury – np. centra i platformy badawcze. Wszystkie one dla prowadzonych badań będą mogły otrzymywać finansowanie, które dzisiaj jest zastrzeżone tylko dla jednostek podstawowych.
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego chwali się, że finansowanie systemu w przyszłym roku wzrośnie o 3,7 mld zł.
Jednorazowy zastrzyk z emisji papierów skarbowych, o którym mówi ministerstwo, bardzo się przyda, ale nas przede wszystkim interesują mechanizmy stałego, konsekwentnego wzrostu finansowania, bo tylko wtedy będziemy mogli planować długofalowy rozwój uczelni. Dlatego wzrost finansowania nauki i szkolnictwa wyższego powinien systemowo pochodzić ze środków budżetowych i krajowych. Fundusze europejskie, które oczywiście miały i mają istotne znaczenie dla uczelni, są pieniędzmi o charakterze doraźnym.
Przy kolejnych projektach reformy nieodmiennie punktem sporu jest kwestia habilitacji – każda próba naruszenia jej statusu wywołuje niezwykły opór wielu środowisk naukowych.
Habilitacja ciągle ma być przepustką do wielu ważnych uprawnień i funkcji w systemie akademickim, ale nowa ustawa umożliwia uzdolnionym osobom wybór innej ścieżki kariery, z pominięciem tego stopnia, pozostawiając uczelniom swobodę w określeniu, do jakich funkcji habilitacja ma być obowiązkowa. To bardzo ważne z punktu widzenia rozwoju współpracy międzynarodowej. Pamiętajmy, że habilitacja obowiązuje w niewielu państwach, jest nieznana np. w systemie anglosaskim. Jeśli chcemy pozyskiwać akademików z innych krajów lub zachęcać do powrotów polskich badaczy, którzy rozpoczęli karierę za granicą, nie powinniśmy ich odstraszać sztucznymi z ich punktu widzenia barierami formalnymi.
Coraz więcej wysokich stanowisk w polskiej nauce zajmują kobiety. Czy to już trend?
Na pewno coraz więcej kobiet bierze udział w konkursach na funkcje kierowników jednostek naukowych. Bardzo mnie cieszy ta tendencja. Jednocześnie odchodzących na emerytury seniorów coraz częściej zastępują 40-latkowie, wśród których jest wiele kobiet. Dla sprawności całego systemu nauki i szkolnictwa ważne są mechanizmy pozyskiwania najbardziej utalentowanych ludzi młodych, a więc zapewnienia zarówno dopływu, jak i odpływu pracowników.
W komentarzu do projektu ustawy, przygotowanym przez Konferencję Rektorów Akademickich Szkół Polskich, zwracamy uwagę, że ważne jest, by zapewnić ten sam wiek przejścia na emeryturę dla kobiet i mężczyzn – obecny projekt odwołuje się do przepisów ogólnych, różnicujących wiek emerytalny, co na uczelniach nie ma sensu.
W debacie o uniwersytetach chętnie odwołujemy się do rankingów, zwłaszcza najgłośniejszego, przygotowywanego przez uniwersytet w Szanghaju. Co w istocie mówią takie porównania?
Najlepiej oceniane są uniwersytety, które potrafią odpowiadać na najważniejsze wyzwania współczesności, podejmować oryginalne i kompleksowe projekty dotyczące takich kwestii, jak np. globalizacja, zmiany klimatu, społeczne skutki rozwoju technologicznego, migracje, przebudowa ładu światowego w wymiarze politycznym i gospodarczym. Każdy z tych tematów wymaga współpracy między dyscyplinami, wymyślania i robienia rzeczy nowych, a nie koncentrowania się na własnej wąskiej specjalności. Jeśli chcemy być bardziej cenieni i uznawani w świecie, musimy robić to, czego dotychczas nie robiliśmy. Od razu też muszę przyznać, że przy takim podejściu widać wielki deficyt UW – brak kontaktu z medycyną, bez której nie sposób wyobrazić sobie podjęcia wielu ważnych wyzwań współczesności.
Nowa ustawa otwiera możliwość tworzenia federacji uczelni.
Tak, i zamierzamy utworzyć taką federację z Warszawskim Uniwersytetem Medycznym. Prace już trwają, pilotażowe grupy studentów z obu uczelni mają wspólne zajęcia, naukowcy tworzą coraz silniejsze sieci współpracy – na każdym kroku widać, jak wielkie korzyści wynikają z łączenia potencjału naszych uczelni.
W marcu br. został także ogłoszony sojusz czterech uczelni europejskich: Uniwersytetu Warszawskiego, Uniwersytetu Karola w Pradze, paryskiej Sorbony i Heidelbergu. Co wynika z tego porozumienia?
Jednym z elementów będzie wymiana studencka, zwłaszcza na studiach doktoranckich. Chcemy, by studenci mogli zdobyć doświadczenie w innych ośrodkach akademickich. Sojusz jest jednym z najważniejszych przedsięwzięć budowania związków UW z uczelniami światowymi. W różnych naukowych projektach współpracujemy z uniwersytetami w Cambridge, Oxfordzie, Getyndze, Bonn i innymi uznanymi ośrodkami. Ważny jest jednak też wymiar symboliczny naszego porozumienia – przypomina ono, że współpraca akademicka ponad granicami jest jednym z wymiarów projektu europejskiego.
Tegoroczna rocznica Marca ’68 przypomniała, że uniwersytet to także misja publiczna. Okolicznościowa uchwała senatu UW stała się mocnym głosem w debacie o tym, co wydarzyło się przed pół wiekiem, i odpowiedzialności za historię. Uniwersytet uchwałą senatu wypowiedział się także pod koniec 2015 r. w obronie ładu konstytucyjnego. Gdzie jednak przebiega granica między misją a zaangażowaniem politycznym?
Uniwersytety określane są czasami jako intelektualne sumienia społeczeństw, czyli niezależne instytucje wypowiadające się w sposób bezstronny w ważnych dla państwa sprawach, z odwołaniem do podstawowych zasad i stanu wiedzy.
Publiczne przypominanie o wartościach jest naszym obowiązkiem, zapisanym w misji. Oczywiście takie podejście nie musi być dla wszystkich wygodne, bo może naruszać bieżący interes polityczny lub podważać partykularne, ideologiczne przesłanki stojące u podstaw określonej polityki lub wypowiedzi publicznych. Ale tak właśnie działa sumienie – nie ma zapewniać komfortu, lecz pobudzać do refleksji.
Politycy jednak zarzucają, że finansowanie z pieniędzy publicznych oznacza zobowiązanie wobec władzy publicznej i interesu narodowego. Takie argumenty i oczekiwania cofnięcia finansowania pojawiły się po wystąpieniu w Muzeum POLIN prof. Michała Bilewicza, badacza z UW, zajmującego się m.in. mową nienawiści i dyskryminacją.
Rolą nauki nie jest wypełnianie oczekiwań polityków, tylko poszukiwanie prawdy, zrozumienie mechanizmów, które rządzą światem. Nauka nie jest „jeszcze jednym poglądem”. Uniwersytety są instytucjami publicznymi, nie rządowymi czy też opozycyjnymi, nie mają zaspokajać oczekiwań tych czy innych grup politycznych, zaś ich zobowiązania są zobowiązaniami wobec społeczeństwa, a nie wobec władzy.
Prof. Bilewicz jest uzdolnionym, uznanym w międzynarodowym środowisku badaczem rzeczywistości społecznej. Słowa parlamentarzystów, którzy zarzucili mu, że jego badania „nie służą polskiej racji stanu”, są zaprzeczeniem wszystkiego, co kryje się pod hasłem wolności akademickiej, wolności badań. Przeciwko wygłaszaniu tego typu opinii w wolnej Polsce trzeba mocno i konsekwentnie protestować.
Źródło: Polityka